2008-08-19 - Przeczytajcie relację Sławka z jego wypadu w Bieszczady!
Dnia 19.08.2008r. o godz. 4.00 rowerem na pociąg do Poznania. Tu przed 6-stą wsiadłem do pociągu i około 15-tej wysiadłem w Łańcucie. Po zwiedzeniu zamku, parku i powozowni przenocowałem w Łańcucie na prywatnej kwaterze. Następnego dnia około godz. 7.00 przy pięknej słonecznej pogodzie z uśmiechem wyruszam na moim ścigaczu w kierunku: Przeworsk, Jarosław, Forty w Bolestraszycach, Przemyśl i Kalwaria Pacławska. Tu zdążyłem na wieczorną mszę i przenocowałem w prywatnej kwaterze. 21-szego także piekło słońce, więc wyruszyłem wczesnym rankiem w kierunku Arłamowa. Po zwiedzeniu Arłamowa i zrobieniu kilku zdjęć udałem się do Sanoka. Dojechałem wczesnym popołudniem. W kampingach załatwiłem nocleg, a potem miałem dużo czasu, aby pozwiedzać skanseny - zabytkowe budowle (gospodarstwa) i na deptaku przy pomniku "Wojaka Szwejka" zrobiłem sobie zdjęcie. Dalej Lesko - przy "Pomniku Książki" i fontannie zrobiłem zdjęcia i dalej nad zaporę w Myczkowcach i zaporę w Solinie. Tu mały posiłek, zdjęcia i dalej: Polańczyk, Wołkowyja, Bukowiec, Chrewet, Polana, Czarna Górna i Lutowiska. Dojechałem późnym
wieczorem. Nocowałem w pięknym schronisku młodzieżowym. Nazajutrz rankiem wyruszyłem już w "Prawdziwe Bieszczady" przez Stuposiany, Muczne, Tarnawa Niżna. Tu zakup biletu na wstęp do BPN. Dalej zaczęła się coraz gorsza droga, wyglądająca jak kamienisty nasyp kolejowy. W okół zupełna cisza podczas palącego słońca, tylko szelest tryskających kamieni spod moich kół i gdzieniegdzie spłoszona dzika zwierzyna przemykająca przez ścieżki. To było ok. 20km. drogi przez mękę. Dotarłem do Bukowca - na parkingu kilka aut i autokar. Tu widnieją znaki zakazu ruchu wszystkich pojazdów, także rowerów. Złamałem ten zakaz i postanowiłem pchać się rowerem nie myśląc o tym co może mi grozić i co może mi się stać w tej bezkresnej ciszy, idąc wzdłuż przy strumyczku Sanu, tuż przy granicznych słupkach Polsko - Ukraińskich i tak trochę jechałem, prowadziłem, ale także dużo musiałem go nieść, aż do ruin cerkwi i płyt nagrobnych Hrabiny Stroińskiej. Przy płytach nagrobnych spotkałem grupę młodzieży z okolicy Warszawy. Z wielkim zdziwieniem na mnie spoglądając, jak tym rowerem obwieszonym bagażami i plecakiem na plecach się tu dostałem??? Wymiana kilka zdań z młodzieżą, wykonanie paru zdjęć, mały posiłek i tą samą drogą także z powrotem. W powrotnej drodze spotkała mnie chyba zasłużona kara za łamanie przepisów. Chciałem przyśpieszyć po tych kamienistych bezdrożach i nagle
głośny syk z opon!!! Niestety - poprzecinałem opony i dętki. Miałem w zapasie dwie dętki i kilka łatek, ale to wszystko za mało. Dopchałem się kilka km. bez powietrza w kołach, do parkingu w Bukowcu. Spotkałem tu wspaniałych Starszych Harcerzy z Torunia, którzy zobaczyli strudzonego szaleńca rowerowego na tych bezdrożach i pomogli mi w naprawie mojego roweru. Mieli oni szeroką taśmę, którą pokleiliśmy opony od wewnątrz, za
co byłem im bardzo wdzięczny i tak na tych flekach późnym wieczorem, podczas ulewnej burzy dotarłem do Ustrzyk Górnych. Tu strudzony i przemoknięty znalazłem nocleg w ośrodku kampingowym, ale na (waleta), bo przy takiej ulewie z pod namiotów też szukają suchego schronienia. Miejsce odstąpili mi dwaj wspaniali kierowcy autobusu, którzy i tak nocowali w autobusie. Jeden z nich znał Śrem, bo często bywał na naszej bazie PKS-u. Przesiedziałem z nimi w autobusie bardzo długo, bo było cieplej i weselej, a lało przez całą noc, aż prawie do obiadu. Jak tylko się niebo rozjaśniło, to zebrałem się i dalej przez Wetlinę do Cisnej. Po dobrze przespanej nocy, wczesnym rankiem, przy pięknej słonecznej pogodzie, sprzyjającym południowym wietrze, przez Lesko, Sanok, dojechałem do Rzeszowa. Tu na dworcu wsiadłem do pociągu i rano byłem w Poznaniu. Do domu tylko 50km. Dojechałem do domu zmęczony, lecz
bardzo szczęśliwy, bo kto był w Bieszczadach, a nie był w Siankach, to nie był jeszcze w "Prawdziwych Bieszczadach". Na bardzo długo pozostaną mi w pamięci nasze piękne Bieszczady, które nie dały się sobą znudzić, odwdzięczając się za to, na swój surowy sposób. Trudno sobie wyobrazić, że przed wojną tętniło tam życie, było tam kilkanaście wiosek i zamieszkiwało kilka tysięcy ludności.
POZDRAWIAM - SŁAWEK
wieczorem. Nocowałem w pięknym schronisku młodzieżowym. Nazajutrz rankiem wyruszyłem już w "Prawdziwe Bieszczady" przez Stuposiany, Muczne, Tarnawa Niżna. Tu zakup biletu na wstęp do BPN. Dalej zaczęła się coraz gorsza droga, wyglądająca jak kamienisty nasyp kolejowy. W okół zupełna cisza podczas palącego słońca, tylko szelest tryskających kamieni spod moich kół i gdzieniegdzie spłoszona dzika zwierzyna przemykająca przez ścieżki. To było ok. 20km. drogi przez mękę. Dotarłem do Bukowca - na parkingu kilka aut i autokar. Tu widnieją znaki zakazu ruchu wszystkich pojazdów, także rowerów. Złamałem ten zakaz i postanowiłem pchać się rowerem nie myśląc o tym co może mi grozić i co może mi się stać w tej bezkresnej ciszy, idąc wzdłuż przy strumyczku Sanu, tuż przy granicznych słupkach Polsko - Ukraińskich i tak trochę jechałem, prowadziłem, ale także dużo musiałem go nieść, aż do ruin cerkwi i płyt nagrobnych Hrabiny Stroińskiej. Przy płytach nagrobnych spotkałem grupę młodzieży z okolicy Warszawy. Z wielkim zdziwieniem na mnie spoglądając, jak tym rowerem obwieszonym bagażami i plecakiem na plecach się tu dostałem??? Wymiana kilka zdań z młodzieżą, wykonanie paru zdjęć, mały posiłek i tą samą drogą także z powrotem. W powrotnej drodze spotkała mnie chyba zasłużona kara za łamanie przepisów. Chciałem przyśpieszyć po tych kamienistych bezdrożach i nagle
głośny syk z opon!!! Niestety - poprzecinałem opony i dętki. Miałem w zapasie dwie dętki i kilka łatek, ale to wszystko za mało. Dopchałem się kilka km. bez powietrza w kołach, do parkingu w Bukowcu. Spotkałem tu wspaniałych Starszych Harcerzy z Torunia, którzy zobaczyli strudzonego szaleńca rowerowego na tych bezdrożach i pomogli mi w naprawie mojego roweru. Mieli oni szeroką taśmę, którą pokleiliśmy opony od wewnątrz, za
co byłem im bardzo wdzięczny i tak na tych flekach późnym wieczorem, podczas ulewnej burzy dotarłem do Ustrzyk Górnych. Tu strudzony i przemoknięty znalazłem nocleg w ośrodku kampingowym, ale na (waleta), bo przy takiej ulewie z pod namiotów też szukają suchego schronienia. Miejsce odstąpili mi dwaj wspaniali kierowcy autobusu, którzy i tak nocowali w autobusie. Jeden z nich znał Śrem, bo często bywał na naszej bazie PKS-u. Przesiedziałem z nimi w autobusie bardzo długo, bo było cieplej i weselej, a lało przez całą noc, aż prawie do obiadu. Jak tylko się niebo rozjaśniło, to zebrałem się i dalej przez Wetlinę do Cisnej. Po dobrze przespanej nocy, wczesnym rankiem, przy pięknej słonecznej pogodzie, sprzyjającym południowym wietrze, przez Lesko, Sanok, dojechałem do Rzeszowa. Tu na dworcu wsiadłem do pociągu i rano byłem w Poznaniu. Do domu tylko 50km. Dojechałem do domu zmęczony, lecz
bardzo szczęśliwy, bo kto był w Bieszczadach, a nie był w Siankach, to nie był jeszcze w "Prawdziwych Bieszczadach". Na bardzo długo pozostaną mi w pamięci nasze piękne Bieszczady, które nie dały się sobą znudzić, odwdzięczając się za to, na swój surowy sposób. Trudno sobie wyobrazić, że przed wojną tętniło tam życie, było tam kilkanaście wiosek i zamieszkiwało kilka tysięcy ludności.
POZDRAWIAM - SŁAWEK