2009-07-06 - Pobyt na pograniczu polsko-czeskim (Kotlina Kłodzka).

Dzień 1. (2009-07-06)
Grupa sześciu członków Klubu Janusz, Jurek, Mieciu, Maciej, Paweł, Sławek udała się na Ziemię Kłodzką. Wystartowali spod wierzby i pojechali do Kościana (pierwsza awaria ogumienia). Całe szczęście zdążyli na pociąg i po czterech godzinach jazdy pociągiem wysiedli na stacji Boguszów-Gorce (tuż za Wałbrzychem). Stąd już na rowerach pojechali do Mieroszowa, miejsca zakwaterowania. Po "zainstalowaniu się" w skromnych, acz przytulnych pokoikach, udali się na spotkanie z Czechami (była godz. 17.00). Po usunięciu kolejnej awarii, tym razem Mietka, zwiedzili Teplice n.Metui i kilka urokliwych wiosek. Wrócili do hotelu po 2,5 godzinnej wędrówce. Tego dnia na rowerach przejechali po stronie polskiej 52 km a po stronie czeskiej 21 km.

Dzień 2. (2009-07-07)
Start o 8.30. Cztery km do granicy, potem 20 przez ziemię czeską i dojazd do Adrspach. Po zaparkowaniu rowerów (10 koron od sztuki), grupa udała się zwiedzać rezerwat ("Skalne miasto"). Bilet - 60 koron, jednak nie ma co żałować. Znaleźliśmy się w labiryncie wyrastających z ziemi, kilkudziesięciu - metrowych, monumentalnych o najdziwniejszych kształtach kamiennych posągów. Spotykamy "organy", "tron hrabiny", "głowę słonia", "bliźniaki" i inne dziwy natury - pisze Janusz. Po półgodzinnej wędrówce znajdujemy się nagle pod przepięknym wodospadem a po chwili w miejscu gdzie wzbijają się w niebo strome schody prowadzące do górskiego jeziorka. Wchodzimy w czwórkę. Mietek i Jurek boją się, że spadną. Niech żałują, bo spacerek "Titanikiem" po jeziorku i "bajery" wiozącego nas flisaka (także po polsku), pozostaną na długo w pamięci. Dalej znów idziemy razem, wybierając trudniejszą wersję szlaku. M.in. przez trzy kaskady, na które wspinamy się po ok. 300 kamiennych i stalowych schodach, raz w górę i raz w dół i to wszystko x 3. Jest wesoło. 2,5 godziny wędrówki szybko mija. Po powrocie na parking i odpoczynku ruszamy do miasteczka Police. Po 5 km lekkiego podjazdu i 12 km szusowania w dół pojawia się przed nami ściana. Tablica informuje: 2 km podjazdu o nachyleniu 12%. Sławek i młodzi (Maciej i Paweł) się cieszą. Pozostali trochę mniej. Po kilkunastu minutach spotykamy się na szczycie i komfortowo zjeżdżamy do miasta, gdzie na miejscowym rynku ogłaszamy dłuższy postój. Jest czas na posiłek, wypicie kawy i rozmowy m.in. z mieszkającą tu emerytowaną "polską" Czeszką. Następny pkt. programu, to zwiedzanie miejscowego kościoła. Tu spotkała nas niespodzianka. Proboszczem jest ksiądz z Polski, z Wałbrzycha. Wg. jego słów biskupstwo hradecko-kralowskie "zasiliło" ok. 50 księży z Polski. Po miłej rozmowie udaliśmy się "do domu". Przejechaliśmy 11 km po polskiej stronie i ok. 61 po czeskiej.

Dzień 3. (2009-07-08)
Startujemy jak codziennie o 8.30. Po nocnym deszczu pogoda się poprawia. "Przeprowadzamy się" do Kudowy Zdroju. Jedziemy trasą nieco dłuższą, ale spokojniejszą. Jedyną niespodzianką jest stromy podjazd przed wsią Lachov. Mijamy znane nam już Police i jadąc przepięknie widokowo drogą, wjeżdżamy do miasta Hronov. Tu kolejną awarię w tym rajdzie zgłasza Jurek. Po dopompowaniu powietrza i wspólnym zdjęciu przed domkiem czeskiego kompozytora Berdzicha Smetany, jedziemy dalej. Po kilku km niezbędna jest ponowna interwencja i dlatego zatrzymujemy się przed sklepem rowerowym w Velkej Porici. Jurek zaopatruje się w nową dętkę i zleca wymianę miejscowemu fachowcowi. Wymiana następuje błyskawicznie a fachowiec otrzymuje od naszych speców b. wysoką ocenę. Po pół godzinie wjeżdżamy do Kudowy Zdroju, przez b. przejście turystyczne Ceska Cermna. W hotelu jesteśmy o 13.00 i zamieszkujemy w dwuosobowych ładnych pokojach. Ponieważ nazajutrz czeka nas ciężki dzień, Mietek i Jurek odpoczywają w Parku Zdrojowym a pozostali udają się na obiad do Nachodu (knedliki). Wieczór spędzamy kulturalnie w jednej z kawiarenek przepięknego parku zdrojowego. Przejechaliśmy 15 km po polskiej stronie i 44 km po czeskiej.

Dzień 4. (2009-07-09)
Start bz. o 8.30. Wiszą ciężkie chmury. Ruszamy na Szczeliniec w Górach Stołowych. 8,7 km serpentynami pod górę. Najtrudniejsza trasa naszego rajdu. Musimy się wspiąć na 900 m.npm. Jeszcze w Kudowie regulujemy przełożenia i rozpoczynamy "drogę przez mękę". Sławek, Maciej i Paweł pędzą sobie bez trudu, reszta trochę gorzej. Na miejscu jesteśmy po 1,1 godz. Średnia 8,4 km/godz. nie jest zła. Parkujemy rowery i idziemy zwiedzać rezerwat. Przez dwie godziny krążymy między ogromnymi skałami, przeciskamy się przez wąskie szczeliny (także na kolanach). Ze znajdujących się na szczycie platform podziwiamy widoki. Po zejściu "na dół" (o 12.30), ruszamy do Wambierzyc. Rano było pod górę, teraz będzie ostro w dół. Ustalamy "Regulamin zjazdu" i po 20 min. jesteśmy już bezpieczni na dole. W Radkowie miejscowi "fachowcy" naprawiający drogę kierują nas na skrót, którym okazuje się polna, kamienista droga. Asfalt mają kłaść za rok. Mietek proponuje poczekać. Ostatecznie rezygnujemy ze skrótu i "normalną", nieco dłuższą drogą, docieramy do celu. W bazylice też remont. Wchodzimy bocznym wejściem i zwiedzamy Sanktuarium. Uczestniczymy też we mszy św. odprawianej po niemiecku dla grupy turystów zza Odry. Po półtora godzinnym pobycie w bazylice ruszamy do Polanicy Zdroju. Tylko 11 km drogi, ale "zdrowo", jakby było 111 km-gdyż góra-dół, góra-dół, góra-dół i tak z 5 razy. Męczyliśmy się przez ponad godzinę. Krótki spacer po polanickim deptaku, przepięknie odrestaurowanym po powodziach 1997 i 2002 roku i dalej w trasę. Jedziemy na Duszniki, ciągle pod górę aż do przełęczy "Wrota polskie" (już po minięciu Dusznik), na wysokości drogi odchodzącej do Zieleńca-słynnej w Polsce stacji narciarskiej. Robimy krótki postój i ubieramy pelerynki. Czeka nas długi, piękny zjazd, prawie do granic Kudowy. Jeszcze tylko przypomnienie, kto jedzie pierwszy, komu kogo nie wolno wyprzedzać i ruszamy. Istny raj, prawie jak w samolocie. Zatrzymujemy się po ok.6 km pod wiszącym kilkadziesiąt metrów nad jezdnią, mostem kolejowym. Duża atrakcja. Ale atrakcja również obok - dom rodzinny wielkiej polskiej gwiazdy estradowej - Violetty Villas. Zostawiamy rowery i idziemy popatrzeć. Wysoki płot, nikogo nie widać. Podobno artystka już tu nie mieszka. Do Kudowy zostały 4 km. Tego dnia mamy już dość. Przejechaliśmy trudnych 70 km.

Dzień 5. (2009-07-10)
To będzie dzień relaksowy. Pogoda lepsza jak wczoraj. Wyruszamy o 8.30. Jedziemy do czeskiego Dobroszova zwiedzać podziemne fortyfikacje. Po drodze odwiedzamy "Źródełko Maryji" - piękne miejsce w środku lasu o znaczeniu religijnym. Do Dobroszova docieramy ok. 10.30. Kupujemy bilety i schodzimy 32 m poniżej pm. Spacerujemy bez przewodnika, gdyż jesteśmy zbyt małą grupą. Dajemy sobie jednak radę, tym bardziej, że podobne podziemne "wąwozy" zwiedzaliśmy rok temu na Międzyrzeckim Rejonie Umocnionym. Po 40 min. mocno zmarznięci, jesteśmy na powierzchni.Wsiadamy na rowery i jedziemy do Nowego Mesta n. Metuji. Po drodze urządzamy dłuższy postój w miasteczku Nowy Hradek. Droga jest trudna. Na szczęście to tylko kilkanaście kilometrów. Trud drogi rekompensują piękne widoki. Nieco szaleństwa "popełniamy" tuż przed dojazdem do miasta. Jest bardzo ostry zjazd krętą drogą. Mimo zawrotnych prędkości rozwijanych przez niektórych kolegów, cali i zdrowi, zatrzymujemy się na rynku. Tu spędzamy ok. 2 godz.zwiedzając m.in. zabytkowy zamek. Nowe Mesto opuszczamy ok. 14.30 i po niespełna godzinie jesteśmy w przygranicznym Nachodzie. Podziwiając "wiszący" nad rynkiem zamek, uciekamy przed pierwszym, większym podczas naszej wyprawy deszczem. Udajemy się do Kudowy-Czermnej, do słynnej kaplicy czaszek. Zwiedzamy kaplicę, która jest ostatnim punktem naszego programu. Przejechaliśmy 8 km po stronie polskiej i 48 km po czeskiej.

Dzień 6. (2009-07-11)
Do pociągu wsiadamy o 6.57 i w Kościanie jesteśmy o 14.05. W Śremie o 15.50. Przejechaliśmy po stronie polskiej 189 km, a po czeskiej 174 km. Wszyscy cali, zdrowi i zadowoleni wrócili do domów.

Na podstawie relacji pomysłodawcy, organizatora i kierownika wyprawy Janusza Szuflity spisał Włodzimierz Bobrowski.